"Jeżeli do chorego na wsi przyszedł kiedy lekarz, to zamiast lekarstwa z apteki kazał najczęściej uwarzyć odpowiedniego ziela, które gospodyni miała zasuszone, lub zlecał pijawki, bańki albo upuszczanie krwi.
Upuszczanie krwi było u starych ludzi po prostu nałogiem. Upuszczali sobie trochę krwi corocznie, a dokonywał tego cyrulik, najczęściej żyd, przez nacięcie żyły na ręce. Czasem jednak zdawało się niejednemu, że cyrulik za mało krwi upuścił, ? bywało więc, że przyszedłszy do domu, sam sobie więcej upuszczał, ?aż odeszła krew czarna, zepsuta od pracy?. Potem taki przeleżał się kilka godzin w łóżku i czuł się ? jak powiadał ? lekki i ochotny do pracy, ?wyszło mu z plec strzykanie?.
Babka moja, która ? jak wspomniałem ? dożyła prawie 70 lat, co roku, gdy przyszła jesień, narzekała na plecy i w ogóle, że wszystko ją z pracy boli. ?Czas przychodzi, kiedy zawsze krew puszczam?, mówiła i szła do cyrulika ? żyda.
Jeżeli zachorował ktoś starszy, to mówili, że już ma lata i żaden ratunek już mu nie pomoże, a nawet sam chory mówił, żeby się na doktora i leki nie tracić, bo już mu czas przychodzi, takie przeznaczenie Boskie, że trzeba umierać."
Jan Słomka,
Pamiętniki włościanina
